600 kilometrów, ponad 91 godzin walki – na przemian z dygotaniem i prażeniem skóry, własnymi słabościami, dziką przyrodą, przeciwnościami losu. Długie godziny śpiewania, od którego chrypnie gardło. Śpiewania, które jest naszym jedynym orężem w walce z ogarniającą sennością. I zwycięstwo, w chwili gdy koła naszych rowerów przekraczają linię mety. Wrażeń z rajdu przywieźliśmy więcej niż ukąszeń komarów, o tych najsilniejszych wspomnieniach będziemy pewnie opowiadać wnukom.
Przez cztery dni rajdu przygodowego Endurance Quest, Kraina Muminków dała nam się poznać z każdej możliwej strony. Zobaczyliśmy białe zębiska wściekłego Bałtyku wtorkowego poranka, długie szpony drzew, oplatające nas środową nocą, kąsające zajadle osy, broniące swojego terytorium, poczuliśmy wiatr we włosach na szybkich zjazdach rolkowych, które miały prawo zmrozić krew w żyłach. Odczuliśmy dotkliwie co oznacza pokonanie setek krótkich i bardzo stromych podjazdów, lekkie jak piórko wiosła napełniały się w naszych rękach ołowiem. A na ramieniu od czasu do czasu przysiadała senność, o gabarytach starej słonicy. Już jadąc do Finlandii zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to będą trudne zawody, będą wymagały od nas przełamania wielu słabości i przysporzą nam wiele fizycznego i psychicznego bólu. Wiedzieliśmy również, że to będzie niespotykana przygoda, pełna wyjątkowych przeżyć.
Do bazy zawodów przyjechaliśmy na dwa dni przed startem. Chcieliśmy mieć czas na ogarnięcie się ze sprzętem, którego przywieźliśmy dwa pełne samochody. Im więcej czasu na odpoczynek, solidne najedzenie się – tym lepiej. Musieliśmy jeszcze wykazać się umiejętnościami na linach i zademonstrować, że potrafimy odwrócić wywrócony kajak na wodzie bez dostępu do dna i wsiąść do niego. W poniedziałek po południu na odprawie technicznej dostaliśmy mapy i… Krzysiek i Kuba zatonęli nad nimi w analizach i kreśleniu wariantów. A my z drugim Krzyśkiem zajęliśmy się przepakami – czyli skrzyniami, do których będziemy mieli dostęp w strefach zmian. Trzeba było dobrze pomyśleć co gdzie wrzucić, kiedy będziemy potrzebować długich spodni, a kiedy przydadzą się ciepłe ciuchy czy pianki do pływania. Nie było najmniejszego dylematu z kurtkami – trzeba je było mieć cały czas przy sobie, według regulaminu. Wzięliśmy lekkie lekkie active shelle adidas, chowając je w plecaku niezbyt głęboko. Przydadzą się na pewno… Poza tym – spodnie 3/4, koszulki z długim rękawem – raczej nie ma co się spodziewać upałów, krótki rękaw – ląduje w przepaku. Buty – terenowe. Na praktycznie wszystkie etapy piesze musimy zabrać rolki, więc buty asfaltowe się nie przydadzą. Zabieramy adiZERO XT – najlżejsze spośród terenówek adidasa i zajmujące mało miejsca trampki, których będziemy używać na zmianę z rolkami. Wreszcie o 1 w nocy przepaki są gotowe, schemat skomplikowanej trasy wisi na ścianie. Sprawdzamy wszystko po kilka razy, czy rolki są tam, gdzie powinny, czy wiosła są w odpowiednim miejscu i czy mamy wystarczającą ilość jedzenia w konkretnych przepakach. Można iść spać, bo już o 4 nad ranem wsiadamy do autobusu na start. Przygodę zaczynamy z już zarwaną jedną nocką.
Ile można opowiedzieć o rajdzie, który miał aż 600 kilometrów, trwał 91 godzin i był podzielony na dobre kilkanaście etapów? Trzeciej czy czwartej nocy wydaje się jakby wydarzenia z pierwszego dnia miały miejsce co najmniej miesiąc temu. Dlatego wybraliśmy najmocniejsze dla nas momenty, które przyprawiły nas o drżenie kolan, tłukące się w klatce piersiowej serce, albo dziką euforię. Dla takich momentów warto startować.
Dodaj komentarz