Po pół roku katowania się rehabilitacją byłem gotowy zmierzyć się z moim celem który postawiłem sobie leżąc w szpitalu w Hurgadzie. Brasil grudniową porą. Pojechałem tam z ekipą kite.pl
Przez Amsterdam, lot z międzylądowaniem w Sal, przez Fortaleze, po dobie podróży byliśmy na miejscu -czyli 2 tygodnie w Cumbuco. Pierwsze co uderza, to wilgoć i ciepło które dusi. Z czasem człowiek się do tego przyzwyczaja po 1 lub 2 dniach aklimatyzacji. Pomaga w tym wydatnie capirinia z baru, a lepiej z plaży. Najlepiej przyrządzić ją samemu, korzystając z zakupów i zaopatrzenia w okolicznej restauracji (a czym kroić limonki, jak nie nożem). BTW: Składniki do skutecznego przygotowania capirinia (lód + limonki + cukier trzcinowy + cachaca w odpowiednich proporcjach).
W aklimatyzacji pomagają też pożywianie się kokosami (pełno ich na plaży czy na spocie), czy też lokalne jedzonko w postaci patyków z mięsem. Czasem patyk za 2 reale, jest smaczniejszy niż drogie żarcie w restauracji (steki). Zresztą szukanie dobrego pożywienia w restauracjach czasem bywa trudne, można trafić na steka jak podeszwa, lub dostać fasolkę w zamian (!). Szybciej niż dobrego steka, znajdzie się piranie w okolicznych barach, których jest tu naprawdę wiele – do koloru, do wyboru.
Po aklimatyzacji, nabraniu sił pora ruszać co dzień na spot. Pływaliśmy na Cauipe (kałuża, sadzawka) oraz na oceanie. Można pływać praktycznie przy miejscu zamieszkania wychodząc na plażę, lub dojeżdżając 10-20 min do Cauipe, wynajętym lub wypożyczonym buggy. Co do odczuć „jak się pływa?” to mocno indywidualne, ale moim zdaniem…
Cauipe jest dość specyficznym miejscem, na którym pływanie ma swój rytm. Sensowne tam pływanie oznacza, że trzeba się w nią „wpływać” (są też tam strefy „nieformalne” – gdzie pływają ludzie o różnych umiejętnościach). Trzeba załapać odpowiedni flow, ze względu na tłok oraz zachowania ludzi. Po kilku dniach mniej więcej łapie się co i jak. Woda jest słodka = miękka, więc jest mniejsze ryzyko że coś nam się stanie przy katowaniu kolejnych trików i zglebienia w wodę. Na oceanie, jak to oceanie… niekiedy są dość konkretne falki, wiec jak ktoś preferuje pływanie po płaskim może mieć trudniej z adaptacją. Ale, właśnie pływanie wave daje niezły fun i możliwość dobrego wybijania się z falek. Zwłaszcza jak dłużej popływa się na wąskiej kałuży i głupieje później na dużej przestrzeni oceanu. Ja miałem mała przygodę ze skałkami 3 dnia, ale to na własne życzenie, gdy w ciemnych przeciwsłonecznych okularach centralnie wszedłem do wody przez skały i później spływając centralnie w nie, wpłynąłem halsując się do plaży na dość duże dziury i skały. Oj, chwilowo wtedy przeszła mi chęć na ocean…
Oba miejsca, dają możliwość niezłego progresu, katowania trików (z czego Cauipie wydaje mi się jednym z najlepszych miejsc gdzie dotychczas pływałem). Wiatr w miarę równy, stały jak z suszarki. Idealnie na latawce 7-11m, w zależności od dnia/miesiąca warunków i osoby. Cauipe jeszcze ma ten koloryt, że można mieć szczęście wpłynięcia w krowę jeśli się zbyt daleko wpłynie w lewą stronę w zatoczki. Są też tam roślinki i swojskie zapachy z pastwiska. Czasem chodzą też tam pastuchy i rybacy rzucający sieci. Trzeba zatem uważać 😉
Czasem, zdarzał się rano mały deszczyk. Co oznaczało, że rozwiewało się trochę później. Albo wiatr już był słabszy, na większe latawce. Wiatr był naprawdę równy, chociaż też zdarzały się szkwały. Ale nie czułem ich, a woda na Cauipe była płaska. Mimo iż pływałem po 3-4 sesje dziennie, nie czułem zmęczenia, zwłaszcza nóg (nawet na falach). To zwłaszcza zasługa zmiany deski, z RRD Placebo na Nobile T5. Miękko i komfortowo pływane (thx, Seba). Czas leciał tak szybko, że dni leciały 1 za 2 na beztroskim pływaniu (od 9 do 17) a później imprezowaniem i niewielkim snem. Przy okazji, od razu nastąpił duży wysyp „czerwonych twarzy”, kto nie smarował się kremem 50, był totalnie spalony słońcem.
Pływanie… w 2 tygodniu z wiatrem było trochę słabiej (no, ”siadł wiatr na 9m” heh), więc by mieć szansę coś agresywniej popływać lub poskakać w grę wchodziła tylko 11m, lub pożyczona 13m Besta od Ziomka. Jak na 13, byłem mile zaskoczony. W kwestii prób, karnąłem się też na 9m Ozona C4 Świastaka i powiem, że dawała latawka radę. Chociaż musiałem się oswoić z czuciem na barze (lekki). Zupełnie inne kite’y niż mój F-One, który zupełnie daje inne odczucia przy pływaniu, ze tak powiem eufemistycznie. Na wszystkich katowałem skoki, switche. Nie raz były gleby, ale woda na Cauipe amortyzowała dobrze. Ze dwa razy przekręciło mi zdrowo nogę, która została mi w strapie (przypomniał mi się wtedy Egipt szybko), ale jakoś sobie poradziłem. „No fear” i dalej katowałem skoki. Dobre tipy dawali Ziomek i Świstak (z kite.pl), którzy też prowadzili obok zajęcia z freestyle’u. Pewnie jeszcze z nich skorzystam, na kolejnym wyjeździe.
Na spot i po mieście przemieszczaliśmy się wynajętym buggy (rodzaj samochodu terenowego z silnikiem po garbusie). Pakowanie desek i latawców przebiegało dłużej niż sama, szybka jazda na/ze spotu. Cała przyjemność jechać praktycznie na brzegu oceanu i rozpryskujących się fali. W sam raz by złapać oddech po wieczornej regeneracji na basenie czy w mieście. Jestem pod wrażeniem chłopaków, dzień w dzień katujących do później nocy piłkarzyki i później pływających na spocie. Skrzynia umarlaka, clubbing, nocne igraszki, to wszystko układało się w zacny flow. Ja nie raz (później) miałem bliskie spotkania z kaktusami, podczas nocnych powrotów z centrum do naszego ośrodka. I rano na spocie, te kolce musiałem z nogi wyjmować, albo z szortów 😉 Lub odsypiać noc pod palmami.
Nie obyło się bez strat na wyjeździe, organizm mój przeżył brazylijskie ekstrema… ale sprzęt już nie. Najpierw padł mi telefon, później karta pamięci w Go Pro (z 70 filmami, może uda się odzyskać chociaż część). Ale olałem to, ważne że forma szczytowa – widać że siłka i koksy robią swoje 😉 i mam dobrą formę! A wracając do sprzętu, robienie zdjęć czy filmów przy słońcu w zenicie, nie było takie proste. Trzeba było ostro kombinować z czułością/przysłoną i nie ufać automatycznym ustawieniom. No i parowaniem w Go Pro.
Na tyrolce i zjeżdżalni (super sprawa po lewej stronie, wydmy Cumbuco) dawało radę z materiałami filmowymi, natomiast na nagrzewającej się wodzie, zupełnie inaczej jest robić filmy. Coś tam skręciłem i jakiś edit z tego powstanie. Soon.
Popływali, pobawili się… minęło szybko 2 tygodnie. Żal było wyjeżdżać z Brazylii…. Ekipa, była zacna. Atmo super, organizacja kite.pl git. Złapałem odpowiedni flow i chill. Czego chcieć więcej, jak nie powtórki z rozrywki!
Odzyskałem w 120% zajawę na kite – idę w FS i jibbing, tu będę cisnął progres. Falki tak, ale na razie kręcą mnie mniej. Nawet ostatnia dłuższa sesja na oceanie i dobre pływanie to jeszcze chyba nie ten etap bym się tym zaraził w zupełności.
Na koniec wyjazdu, w Polsce trafiła mnie fajna przygoda – trzepanie i przesłuchanie na Okęciu. Później okazało się, że tego samego dnia złapali jakiegoś Greka, przemytnika kokainy z Brazylii. Najwyraźniej moja opalenizna, ubiór, włosy zasugerowały celnikom że pewnie coś przemycam. Maglowali mnie z 15 min i przeszukali. Nic nie znaleźli, pozadawali głupie pytania i pościli. Wróciłem do domu, aklimatyzuje się… jetlag mnie męczył 2 dni… chociaż nadal po 5 dniach jestem w innej rzeczywistości i nie wiem czy się w niej odnajdę. Ja chcę wrócić do Brazylii i na pewno to zrobię następnego roku.
Dodaj komentarz